Bojaźń

01/12/2020

Popatrz: nie ma mnie. To znaczy jestem niby dowodem na to, że to nieprawda. Ale nie mówię przecież o sprawach nadzmysłowych jak życie wieczne, które jest straszniejsze niż własne odbicie w wodzie, na środku jeziora. Pod odbiciem jest ciemność, a pod ciemnością prawdziwa śmierć. Nie mówię więc o śmierci. Mimo to nie ma mnie. Nawet jeżeli nie jestem czystym niebytem, ale przeciwnie: brudnym, dyszącym cudem życia. Może to tylko mimikra, upodobnienie, rozlanie się w pejzażu, może to mój wcielony panteizm. Niewidoczność z lotu ptaka, w gęstwinie materii organicznej i nieorganicznej, idiosynkrazja osobowa, osobliwość bez osoby. Może to moje spełnione marzenie, którego staję się upiorem. Dosyć, że pewno nie bardzo wiadomo, o czym gadam. Jeśli samoświadomość ma w ogóle coś do gadania, i tak jest zaledwie przejściową fazą. Stań twarzą w twarz ze sobą, który nie ma twarzy, przepoczwarz się. Czy motyl jest wdzięczny swojej larwie? A jeśli opuściłem swoją mumię, swoje lustrzane odbicie? Co z tego, że zdradza mnie namacalność, obnaża dotkliwość. Napis na kamieniu jest nieczytelny, nie ręką ludzką uczyniony. Nie odczytasz się we mnie. Nie rozpoznasz. Nie ma mnie. Włóż palec pod żebro i nie bądź niedowiarkiem, zakrzepła chemia kości nie jest śladem istnienia. Rozsypuje się wstecz i wprzód. Popatrz: nie jestem prochem i gliną. Proch i glina jest mną.