Czołpino

31/08/2023

Od stóp po horyzont fale. Wychodzą naprzeciw, od północy, paść chcą w ramiona, po roku niewidzenia. Więc dotarłem tu, między wydmy, przewiane trawy, gdzie sztorm odsłonił pnie dębów i buków. Wykwity innego układu odniesienia, odsłonięte mocną ręką morza, dokładnie wymyte i wypreparowane solą. Bezterminowe skarby suszące się na brzegu.

Tu, za Puszczą Słowińską, której nazwa brzmi już tylko jak marzenie, można je napotkać: samorzutne odkrycie archeologiczne sprzed trzech tysięcy lat. Aż palców brakuje, by policzyć. Trzy tysiące: kilka chwil bliżej wielkiego początku, raju utraconego. Tysiąc lat przed naszą erą, która upływa jak dziwny sen. Splecione korzenie trzymające jeszcze zbite wiązki ziemi, zakonserwowana gęstwina pnączy porywanych rytmem wody wypłukującej z nich materię kształtu. Czy da się to zobrazować?

Zdjęcia i filmy utrwalają powierzchnię widoku. Ich nietrwałość można zrekompensować wielością ujęć. Trzy tysiące lat trzeba pochwycić w fotograficznym skrócie, w relacji o długim trwaniu, którego nie mieści nawet najnowsza generacja ludzi. Czy uda się wreszcie skompresować teraźniejszość, by zatamować nią szczelinę, przez którą się wysączamy z wnętrza świata?

Zaprezentujmy historię lodowców, które trzykilometrową warstwą zalegały nasze ciepłe pejzaże. Cywilizacje mroźnych krajobrazów cofnęły się na północ, zostawiając nam ruchome piaski i płodne moreny, potomkinie lądolodu. Wypiętrzanie wezbrało i zaczęło opadać. Jesteśmy tutaj, gdzie nachodzące na siebie miejsca żłobią formy ożywione i nieożywione. Wybrzeże pokryło się patyną historii, a tu nagle leśna retrospekcja: nad piaszczystym, sosnowym brzegiem ślad liściastej puszczy. Oddalonej od morza na tysiąc lat przed Chrystusem. Biedne, nieochrzczone pnie. Wyrwane jedną burzą pogańskim warstwom sezonów. Czy w ogóle w czymkolwiek ich dotyczymy? Piękne niespetryfikowane formy, co dzień na nowo wydobywane i pochłaniane przez wody.

Zanim zabierze je piach dna i wodniste życie żywiołu, wspominam za nie ich słoje, utrwaloną długowieczność. I świętuję swój udział w ich dzisiejszej odsłonie. Potem odchodzę chłodną plażą, patrząc jeszcze z daleka na czarne sylwetki. Oswajające surową przestrzeń mewy rozdziobują na brzegu szczątkowe formy ludzkiego podziwu, resztę bierze wiatr. W niesionych przez niego strzępkach materii na chwilę składam cały swój momentalny zachwyt czasem.