Ichthys

28/08/2017

Naklejka na samochód − prosty kształt ryby. Symbol. Chciałem go sobie sprawić. Tak z wewnętrznej potrzeby, w dobrej wierze. Przeniesienie wczesnochrześcijańskiego znaku w kategorie odległej od niego dzisiejszości. Nie żeby rybą ewangelizować, ani też by dawać rybą świadectwo. Rybą wszak świata nie nawrócisz. Ale zawsze to bliski sercu punkt odniesienia − tradycja chrześcijańskiej skromności; no bo gdzie rybie do splendoru i choćby najdonioślejszych słów.

Jednak zanim zasięgnąłem języka, czy powinienem udać się do sklepu motoryzacyjnego, czy raczej do sklepu z dewocjonaliami, w pobożną inicjatywę zacząłem powoli wątpić.

A jak ryba stanie komuś ością w gardle? Przyczyn wbrew pozorom znalazłoby się wiele, a to za sprawą − samochodu. Tak. Ja z rybą zapośredniczoną samochodem, tj. ryba poprzez auto odnosząca się do mnie: to niepokojące równanie. Zestaw ryzykowny.

Co innego krzyżyk na szyi. Gdybym go nosił, mógłbym pozwolić sobie na popełnienie faux pas, np. z pozycji siedzącego nie zauważyć starszej a stojącej w tramwaju pani, bowiem niezamierzoną niegrzeczność starałbym się natychmiast zadośćuczynić. Okazałbym nagle uprzedzającą szlachetność i z gruntu życzliwe usposobienie. „Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem, co wypada uznać za niewybaczalne, mimo to mojego uchybienia w żadnym razie proszę nie kojarzyć z tym krzyżykiem, który noszę na szyi, lecz raczej łączyć z nim moją skromną próbę naprawy ujmy, którą mu przez zagapienie przyniosłem”. Itd. Słowem, krzyżyk − jeśli jest dla innych widoczny − da się, pomimo niedoskonałości osobistej, usprawiedliwić i wybronić.

Niestety, z rybą na samochodzie jest o wiele gorzej, bowiem wśród kierowców do rzadkości należy konfrontacja w pokojowym duchu. A niech bym wymusił przez przypadek pierwszeństwo lub nie przypuścił kogoś z prawej czy lewej do uczestnictwa w korku. Niech bym zajechał komuś nierozsądnie drogę lub niebacznie zapomniał o kierunkowskazie… „Patrzcie go! Partacz! Do tego z rybą!” „Wiara mu zaszkodziła!” A na domiar zgorszenia: „Jak ci chrześcijanie jeżdżą?!”, „A ja myślałem, że pójdę do spowiedzi!” Etc., etc. I bez możliwości ekspiacji, bo „przepraszam” brzmi wtedy jak ohydne wyzwisko, a przymilne mruganie światłami to rozjuszający eufemizm. Bez nadziei na zwyczajne, drogowe miłosierdzie. I już sytuacja zatracona, wiara poszkodowana, ryba skompromitowana.

Nie, nie. Stanowczo, nie przykleję ryby!