Niezobowiązujący

23/03/2017

Chodził z marsem na czole. Tam i sam, dlatego spotykało się go często, wręcz codziennie. Facet z torbą przewieszoną przez ramię. Torba prawie u kolan, więc on lekko przechylony na bok. Czarne, długawe włosy, łysiejący od czubka głowy, długa broda − filozoficzny typ. Zawsze w jasnoniebieskich dżinsach i katanie, które z czasem traciły wyjściowy kolor.

Często stał pod jadłodajnią, prosząc o złotówkę na obiad. Z niewiadomych przyczyn nigdy nie pijany. Wiedział, gdzie stać, bo nie był to obskurny bar mleczny.

Mówił jasno. Nie żebrał, tylko zwracał się z prośbą. Bez narzucania, choć konsekwentnie. Głupio było ciągle mu odmawiać. Poza tym należał do ludzi niezobowiązujących.

Gdy uzbierał kilka złotych, kupował zupę, pierogi. Wedle zasad płacił przy wyjściu.

Wiódł dialogi z samym sobą − w tonie polemicznym. Roztrząsał jakieś sytuacje, więc nikt mu nie przerywał.

Chudł też, bladł i marniał. Przez jakiś czas z rozbitą głową. Potem mniej mówił, a więcej mamrotał, ale nadal trzeźwo, jakby rzeczowo. A potem to już go chyba nie było.