Obrazy

18/04/2020

Na ścianach mam obrazki oprawione w ramy okienne. Pejzaże o zmiennym natężeniu światła. Ciepłe, można by powiedzieć, sielankowe. Skupiające jak w soczewce moje wyobrażenie o świecie. O niepamiętnym życiu prenatalnym i może nieco nawet o pośmiertnym, którego nie znam.

Tam, w środku, jest zielona kraina bezpieczeństwa. Bajka o szczęśliwym dzieciństwie. Dlatego lepiej czasem nie wychodzić na zewnątrz. Nie opuszczać widoku zapisanego na błonie wzroku, uwiecznionego w czasie. Jest prawie jak chleb powszedni, którego do tej pory nie brakowało.

Cztery pory roku malowane na szkle wielowymiarową materią. Czy prawda stworzenia jest inna? Patrząc w szybę, nie urażę stopy o kamień ani nie zmarznę. Mimo to bliska mi jest jego dotkliwość. Jego częstotliwość, którą słyszę całym sobą. Na wyciągnięcie ręki mam pagórki, pola i las. Odczuwam ich drgania. Noszę wewnątrz konary jabłoni i co dzień je oswajam.

Za szybą, na krok przede mną, otwiera się świat. Albo też ja się w tej szybie otwieram. Widzę do środka, gdzie nie wszystek umieram, utrwalając nieustanność procesów przyrodniczych tuż za oknami. Na wyciągnięcie ręki. Czyli tam, gdzie mnie jeszcze nie ma.

Oj, strasznie to nudne, że tak opowiadam, ale jestem przejęty bez reszty. Zaangażowany w okna. Bluszcze szyb. Beż po sezonie zimowym zamienia się w zieleń. Wypukłą na tafli szkła. Niedającą się skupić w drobnej soczewce wyobraźni. Więc moje obrazy na ścianie są symboliczne, cząstkowe. To błona śluzowa rzeczywistości. Membrana pamięci.