Planeta

25/03/2020

Poza prawdopodobnymi przewidywaniami nic nie zapowiadało epidemii. Wiatr wiał tak, jak to o tej porze, drzewa zasadniczo jeszcze milczały. Tylko księżyc około pełni świecił na smutno. No i Wenus jaśniała wyjątkowo mocno, tuż nad domem, na wyciągnięcie ręki, choć oczywiście nie dało się jej dotknąć.

W powietrzu ruch, latający świergot, u stóp wielkopostne bogactwo: przebiśniegi i krokusy. Piękno, którego nie można skonsumować. Naprawdę ani śladu oznak czy przeczuć. Nawet ziemia, gdy zabrałem się za kopanie, zachowywała się zupełnie jak ziemia. Nic szczególnego nie zaszło, aż tu nagle zrobiło się dosyć późno i niebezpiecznie.

Jestem skłonny umywać ręce od odpowiedzialności za to wszystko. Nie spotykam się z ludźmi. Śledzę wypadki, myję ręce. Odkażam każdy swój pobyt w miejscach publicznych, a nawet doniesienia o postępach epidemii. Tyle że zdezynfekowane nadal pozostają w mocy. Dlaczego wierzę w te opowieści o regionach, których nigdy nie widziałem? Miastach, gdzie rozsiało się zagrożenie mikroskopijną śmiercią?

Bo jak im nie dać wiary. Informacje to nasz żywioł i specjalność. Nośnik cywilizacyjnego zaufania. Zagrożenie chwytamy w lot, jak oddech. A zalążki lęku krążą z krwią i zna je każda komórka organizmu.

Wirus to nawet nie organizm. Jeśli zniknie, to bez żalu. Mnoży się bezdusznie i niszczeje bez daru odczucia. My to co innego, czujemy. Powierzchownie i podskórnie. Zamieszkują nas demony układu nerwowego. Nosimy w sobie największe zgorszenie świata: możliwość cierpienia.

I teraz właśnie zaraza wychodzi nam naprzeciw, skacze do oczu, przekazywana z rąk do rąk. Płynie powietrzną arterią ruchu, drogą kropelkową, na której roi się od człowieka. Czy wydawało się nam, że tej wiosny może być inaczej? Czy tylko pozwoliliśmy sobie na kontrolowany brak kontroli nad faktami? Jeśli wróżyć z lotu ptaków, to znikają granice państw. Mimo że są coraz szczelniej zamknięte. Śmierć jest trochę podobna. Nie widzi granic, wchodzi między ludzi. Wieje, kędy chce.

Nie dajmy się jej zaskoczyć. Najbezpieczniej jest w jej cieniu. Blisko nagłych i niespodziewanych zasad, którymi rządzi się przewidywalność. Wobec dorocznych świąt wiekuistego życia, w czasie których zabija się prawdziwego Boga.

Nie czekajmy na chorobę. Nie ma na co czekać. Organizujmy nadal swój ruch oporu. Pozostańmy w domach. Gdziekolwiek nas to zaprowadzi. Bo walka o życie to ciągła partyzantka.

Wobec pierwiastka życia światowe giełdy są jak partia pokera, gospodarki państw to młynki do kawy. Globalne instytucje, miejcie litość nad sobą! Bezwarunkowy jest tylko oddech. Choćby odbierała go choroba.

Wielkie mocarstwa, umywajcie ręce! Przerzucajcie się winą za pandemię, ponad krainami, w poprzek pór roku i sfer niebieskich. Odgrywajcie nudny spektakl historii.

Mechanizmy życia społecznego, gmachy cywilizacji, władze i panowania! Popatrzcie: oto człowiek.

Wenus świeci tuż nad nami. Bliska i nietutejsza. Albo i odwrotnie: tutejsza, ale daleka. Nieprzypadkowa. Jaśniejsza niż zwykle. Choć pewnie nie przez zarazę ani inne ludzkie porachunki z losem. Gwiazdo wieczorna. Gwiazdo zaranna. Panno Maryjo.