Podpis

16/01/2018

Tutaj jestem, wyzieram z wyzierania, wyłaniam się ze słów słownikowych, ogólnopolskich, osobiście jestem, w nich samych, nawet bez barwy swojego głosu. Jestem tutaj, w trakcie tej lektury, w tej wypowiedzi, w której mowa o tej wypowiedzi, w nie swoich oczach, w niczyich, ale widnieję tu, zaocznie.

Dziękuję za uwagę, za poświęcenie bodaj kilku chwil na to, co jest napisane przeze mnie. Choć z mojej perspektywy wygląda to nieco inaczej niż z innej. Wyrażam to wyrazem twarzy, który widać w grymasie stylu. Świadomie staję publicznie przed widownią, która ma trzy sylaby i gromadzi się na samą myśl: widownia. Jakże to niebywałe i oczywiste, jestem tu pośród was i wy pośród mnie. Nawet jeśli nie ma nikogo.

Przepraszam za brak faktu, refleksji i wyrafinowania. Za bezcielesność, prawie abstrakcyjność. Nie da się mnie nawet przekartkować, nie mówiąc o dotknięciu. Ale niechybnie jestem. Czy to potwierdzę, czy nie. Powstaję z siłą trzeciego akapitu tekstu, w którym konwencjonalna sensowność nie zajmuje pierwszego miejsca.

Z tego miejsca chciałbym wyrazić swoją wdzięczność. Jej rękojmią jest to miejsce, z którego właśnie ją wyrażam. Tu siedzę, piszę, co piszę, jakże by inaczej.

Nie jako autor nawet. Jedynie – mówiący. W słowie niemym, pisanym. Jestem tylko w myśli.

Autor to autor. Instytucja od procedur opowieści, słowa. Nie moją rolą bycie autorem. Raczej komornikiem. W nieużywanym już znaczeniu. Pod dachem polszczyzny.

To wspaniałe pisać tak bezprzedmiotowo, niedorzecznie, ale międzyosobowo, dla samej wzajemności. Być może nie każdy odzwajemnia moje nastawienie, ale i tak tworzy się przestrzeń wspólna. Enklawa spotkania. Folklor sytuacyjny. Niby samoistnie, ale w istocie za sprawą nas samych.

Zanim przejdę do rdzenia sprawy, chciałbym zakończyć. To brzmi jak jakaś bzdurna zabawa, a może i w ogóle nie brzmi. A jednak to wszystko. Stało się. Rzekłem.