Wielkopostna wegetacja

26/02/2024

Chciałem się pomodlić Bogu. Wieczorem, a właściwie późno w nocy, czyli jak zwykle w mocno posuniętym stanie nieprzytomności.

Jest o czym pamiętać. Z dnia na dzień coraz więcej intencji, spośród których większość bezterminowa. Do tego Wielki Post − naznaczony właściwą sobie porą roku, nadającą minorowej tonacji nawet coniedzielnemu Zmartwychwstaniu.

Nosiłem się z modlitwą cały dzień, myślałem o niej, hołubiłem ją, choć − przyznam − być może trochę na siłę. I w momencie gdy ją rozpocząłem − sen. Ani intencji, ani Ojcze nasz − choćby wypowiedzianego do połowy.

Czekanie na jeszcze jeden wieczór stało się rodzajem mojej osobistej tradycji, w której zdążyłem już się zakorzenić. A ponieważ pozostaję niezłomnie wierny własnym niedoskonałościom, jestem pewien, że nawet gdybym kiedyś zdążył wyrazić np. dziękczynienie, byłoby ono ubogie i zdawkowe (zresztą, to mało sensowne: wyszeptać dziękczynienie).

W swoich aktach strzelistych rozłożonych na całe doby myślę więc o wszelkich bliskich i znajomych problemach, chorobach, o powierzonych mi  trudnościach, niegodziwościach i wszystkim, co podpada pod moją bezradną pamięć. A poprzez sen, który pewnie i dziś najdzie mnie przed spaniem, zanoszę − należącą do fizjologii ducha − prośbę o dzienne światło słońca, o zbawienną fotosyntezę.

(2009)