Źródła

03/03/2017

Nic już nie będzie tak jak dawniej. Wtedy, tylko wtedy było naprawdę wtedy. Dawniej ‒ w pełnym wymiarze. W całej rozciągłości czasu przeszłego, kiedy działa się przeszłość na wyciągnięcie ręki. Rękopisy, niepiśmienne obrazy polowań nie potrzebowały swojego odkrycia ani recepty na długowieczność. Cywilizacja nie znaczyła cywilizacji. Jak pamięcią sięgnąć, nie było nigdzie widać nas ani naszych chorób. Natura zanurzała się w naturze. Prawdziwy luksus.

Chcemy, tak, koniecznie chcemy nagiąć tę cudowną odległość rzeczy pierwszych, obfitą gałąź, której owocami wykarmił się dotychczasowy świat. Zanim wszystko zostanie zużyte przez następne pokolenia, po których pojawiliśmy się my. Łasi na tradycje i wyczerpani. Wobec wspaniałych możliwości ‒ wielowymiarowej perspektywy z widokiem na wszystko. Na siebie.

Przeszłość jest tutaj. Rozwarta przed nami. Zamknięta. Spaliliśmy za sobą mosty. Przeszłość spłonęła. Ale nadal mamy ogień.

Wróćmy do źródeł. Wzniećmy pożar. Ugaśmy. Jest nadzieja, że zaczerpniemy jeszcze czystego czasu. Gdy ludzie umierali tak jasno, bez naszego udziału. Z pieczołowitym pochówkiem. Albo mijali jak eony, stwory kopalne. Jak kamienie.

Kropla wydrążyła skały. W prześwicie widać: stoimy wobec życia, toniemy w rozgwieżdżonym kosmosie. Musi być jakieś wyjście z tego środka, w którym utkwiliśmy. Jako ostatnie ogniwo łańcucha pokarmowego, pożarci przez ludzkość. Czy jest tu jeszcze coś, czego nie stworzył nikt z nas?

Sięgnijmy do źródeł, z wnętrza siebie, z wrzaskiem. Kikutem ciała sięgnijmy na oślep, nadaremnie.

Bo to puenta losu, ostateczna autoironia żywota ‒ że nie ma powrotu.

Ten sen nawet nam się nie przyśnił. To tylko cud rzemiosła, inżynierii. Zbudowaliśmy dzisiejszą kulturę od podstaw. Wymyśliliśmy co do joty. I uwierzyliśmy bez wiary. Nasze korzenie nie mają korzeni.

Powtórzmy więc to, co nie zostało powiedziane: zdrowie nie oznacza zdrowia i śmierć nie znaczy śmierci. Jesteśmy kimś innym, niż się spodziewamy. Źródła chlustają zewsząd, chłodząc naszą przeźroczystą wyobraźnię.

Od początku bezbożnie się dusimy. Do końca, bez wytchnienia wdychamy kurz i pył.

Ale nadal mamy płuca.